Jay
Spojrzałam
na przepełniony wózek sklepowy przede mną. Nie było mnie tylko przez chwilę, do
groma. Wiedziałam, kto za to odpowiadał.
-Christopherze Salvatore, przyprowadź tu
swoje szanowne dupsko! – Jakaś staruszka obok mnie sapnęła z oburzenia. – Przepraszam.
Mały
krasnal z ciemnobrązowymi włosami wyczłapał zza półek, dzierżąc w swoich
maleńkich ramionach tyle pudełek z płatkami zbożowymi, ile był w stanie unieść.
Mój słodziak. Jakimś cudem znalazł miejsce dla płatków w przepełnionym wózku i
uśmiechnął się do mnie.
-
Mam już wszystko ze swojej listy. Możemy iść.
-
Pokaż mi tę listę.
-
Mamo – postukał palcem w skroń. – Wszystko jest tutaj.
-
Cwany skurczybyk.
Wyciągnął
rękę w wyczekującym geście. Westchnęłam, wyciągając funta z portmonetki i
położyłam na wyciągniętej w moją stronę dłoni. Mieliśmy zasadę, że nie wolno
przeklinać i dzięki niej mój syn zbijał na mnie fortunę.
-
Dzięki, mamo – powiedział z zadowoleniem.
-
Tak, tak… - odpowiedziałam.
Przenikliwy
dźwięk płaczącego dziecka wypełnił sklep.
-
Czas na nas – oznajmiłam i ruszyliśmy ku kasom. Byliśmy już prawie przy końcu
kolejki, gdy ktoś uderzył z impetem w mój wózek.
-
Patrz jak chodzisz! – jakaś suka wrzasnęła na tyle głośno, by móc przekrzyczeć
małą, płaczącą dziewczynkę w wózku.
-
Patrz jak… - zrobiłam zszokowaną minę. – O mój Boże! Co za wspaniały pomysł!
Dziękuję! – W przeciwieństwie do przekleństw, sarkazm nic mnie nie kosztował.
-
Chodźmy, Chris.
-
Co proszę? – odpowiedziała kobieta, wyraźnie urażona. Zaczęła wydawać tak
wysokie dźwięki, że wątpię, czy pies mógłby je usłyszeć.
Przewróciłam oczami i poszłam zająć
miejsce w kolejce, jednak mój szkrab miał inne plany. Podszedł do wózka tej
kobiety i wyciągnął lizaka w stronę płaczącej dziewczynki. Zawsze miał przy
sobie coś słodkiego.
-
Nie płacz, proszę.
Przestała.
Pociągnęła tylko parę razy noskiem i wzięła lizaka. Mój dzieciak ma chyba
jakieś supermoce.
-
Chodź, Chris – powiedziałam delikatnie i tym razem mnie posłuchał. – Jesteś
całkiem miłym facetem, wiesz o tym? – Potargałam jego włosy. – A teraz pomóż mi
wyładować zakupy.
Uwinęliśmy się szybko i już po chwili
byliśmy na zewnątrz. Otworzyłam bagażnik swojego auta i razem z Chrisem
zapakowaliśmy wszystko do środka. Później obserwowałam uważnie jak odstawia
wózek na miejsce.
-
Na miłość boską, mogłabyś się zamknąć!? – Och, cudownie. Strzyga i biedna,
zapłakana dziewczynka były już na zewnątrz.
-
Nie mów tak do niej! – Usłyszeliśmy i po chwili ukazał nam się chłopiec takiego
wzrostu jak Chris.
Bestia
skoczyła ku dziecku z mordem w oczach. Zacisnęła pazury na jego małym ramieniu.
-
Nie. Waż. Się. Na. Mnie. Krzyczeć!
-
Puszczaj, to boli! – Zapiszczał.
Chris
stanął koło mnie i z obawą w oczach oglądał całą scenę.
-
Mamo?
-
Gówno mnie to obchodzi. Macie się zamknąć i wsiąść do samochodu! – wrzeszczała
kobieta.
-
Nie możesz mi rozkazywać! Nie jesteś moją mamą! – odparł buntowniczo chłopiec.
Kiedy
uniosła rękę, żeby go uderzyć, byłam już przy niej.
-
Dotknij dziecko, a skopię ci dupę.
-
Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy. – Odburknęła. – Matt, wsiadaj do tego
cholernego samochodu. Policzę się z tobą w domu.
Zaczęła
wrzucać torby do bagażnika swojego luksusowego auta, zupełnie jakby mnie tu nie
było. Coś we mnie drgnęło. Popchnęłam ją z całej siły, wpadła do bagażnika i
zaczęła wrzeszczeć. Ja w tym czasie wzięłam dziewczynkę i złapałam dłoń Matta.
Był zbyt zajęty oglądaniem się za ramię, by patrzeć, gdzie biegniemy. Po chwili
posadziłam ich na tylnym siedzeniu razem z Chrisem.
-
Zablokuj drzwi! Zablokuj!
Strzyga
właśnie wychodziła z bagażnika i, oj tak, była wkurzona. Zablokowałam drzwi i
odjechałam.
Gdy
byliśmy już bezpieczni poza parkingiem, uderzyła we mnie powaga sytuacji.
Właśnie porwałam dwójkę dzieci! Albo pójdę do więzienia, albo do wariatkowa.
Przez kilka minut w samochodzie, panowała totalna cisza. Dzieci były
najwyraźniej tak samo zszokowana, jak ja. Cześć! Nazywam się Christopher
Salvatore i mam siedem lat. Możecie mi mówić Chris. Ta pani, która was porwała to moja mama, Jay. – Chris zajął się
wszystkim. – Jak masz na imię?
- Matt Styles. Też mam siedem lat. –
odpowiedział chłopczyk. – A to moja młodsza siostra, Darcy. Ma trzy lata.
-
Hmm, Matt… - zaczęłam niepewnie, nie wiedząc, co robić. To była dla mnie
nowość, nigdy nie porwałam dziecka. – Mógłbyś mi powiedzieć, kim są twoi rodzice?
Chyba powinnam się z nimi skontaktować.
Tak,
to brzmiało całkiem normalnie.
-
Nasz tata nazywa się Harry Styles – odpowiedział.
Harry
Styles. Nic mi to nie mówiło. Mimo, że mieszkaliśmy tu z Chrisem dopiero
tydzień, w takim miasteczku jak to, wszyscy wszystkich znają. Nie ma co, ładnie
zaczęłam pobyt w nowym miejscu.
-
Znasz jego numer telefonu? – Matt wyrecytował kilka liczb i szybko wpisałam je
do swojej komórki. Zapowiadało się ciekawie. Po kilku sygnałach, usłyszałam
pocztę głosową.
-
Hmm… Dzień dobry. Nazywam się Jay Salvatore. Nie bardzo wiem jak to powiedzieć,
ale pańskie dzieci są ze mną i pomyślałam, że może chciałby je pan odzyskać.
Więc… proszę do mnie zadzwonić. – Walnęłam się dłonią w czoło.
Dzieci znów ucichły, a tymczasem wjeżdżaliśmy
na podjazd. Dom był za duży dla mnie i Chrisa, ale takie były wszystkie
rezydencje w okolicy. Byłam otoczona zarówno przez ludzi z wielkimi fortunami,
jak i wielkimi długami.
Myślałam, że Chris od razu pobiegnie do
środka, jednak razem z Mattem wzięli po kilka toreb z zakupami.
Młody
Styles był uroczy. Miał włosy jaśniejsze niż Chris
i
zielone oczy. On i jego siostra mieli drogie ubrania, więc miałam nadzieję, że
mój syn za bardzo ich nie ubrudzi. Wystarczająco zadarłam z ich rodzicami.
Zauważyłam, że Darcy stoi na tylnim
siedzeniu auta. Wyciągnęłam ręce i pozwoliłam jej się złapać za szyję, po czym
bez wysiłku wyciągnęłam ją z samochodu. Miała urocze rude włoski, a jej gładkie
policzki pokryte były śladami łez.
-
Ciężki dzień, co? – Postawiłam ją na ziemi, wyciągnęłam resztę toreb i razem
ruszyłyśmy w kierunku domu. – Myślę, że kilka lodów dobrze by nam zrobiło.
Usłyszałam, jak chłopcy o czymś
rozmawiają, biegając od jednego pokoju do drugiego. Domyślałam się, że Chris
robi trening szybkościowy swojemu nowemu koledze. Szybko odstawiłam zakupy, po
czym odwróciłam się w stronę Darcy, która patrzyła na mnie szeroko otwartymi
oczami. Podniosłam ją i posadziłam na stole.
-
Cóż, panno Darcy, masz ochotę na lody?
-
Tak, poproszę – odpowiedziała, prawdopodobnie najsłodszym głosem, jaki
kiedykolwiek słyszałam. Delikatnie otarłam jej policzki, po czym zaczęłam
wypakowywać wszystko, czego potrzebowaliśmy.
-
Chłopcy! Darcy i ja jemy właśnie lody, może chcecie trochę? – Usłyszałam
dudnienie na schodach.
Nałożyłam im po kilka łyżek lodów do
miseczek i pozwoliłam udekorować według własnego uznania. Mieliśmy posypkę,
żelki, bitą śmietanę i kilka rodzajów syropu na stole, a także pod stołem zanim
skończyliśmy jeść.
-
Mamo, tata Matta jest budowniczym! Prawda, że to super? – zawołał
rozpromieniony Chris.
-
Naprawdę? – Spytałam Matta.
Pokiwał
głową.
-
Tata i moi wujkowie mają własną firmę. Budują domy i różne takie. –
Przynajmniej nie są policjantami.
-
To wspaniale. – Uśmiechnęłam się, mierzwiąc mu włosy. Zamarł na sekundę, ale po
chwili odwzajemnił uśmiech i wrócił do swoich lodów.
Otworzyłam książkę telefoniczną i
zaczęłam ją przeglądać. Styles Construction
było napisane wielkimi literami.
-
Dobra dzieciaki, doprowadzimy was teraz do porządku i potem pojedziemy się
spotkać z waszym tatą. Na pewno strasznie się o was martwi.
Chris
i Matt pobiegli do łazienki, a ja zajęłam się wycieraniem rąk i policzków Darcy. Wyszczerzyła się do mnie.
-
Dziękuję, Jay.
-
Za co? – Spytałam.
-
Za lody, głupku – zachichotała.
-
Nie ma za co. Może mogłabyś przekonać swojego tatusia, by nie pozwolił policji
mnie od razu zamknąć. – Uśmiechnęłam się i podniosłam ją z blatu. – Chłopcy,
idziemy!
Przejażdżka już nie była taka cicha jak
ostatnio. Chris i Matt stali się najwyraźniej najlepszymi kumplami i byli na
tyle mili, by cały czas zabawiać Darcy. Dzięki GPS’owi, wkrótce znalazłam się
na podjeździe Stylesów, zaparkowałam zaraz za radiowozem. Cudownie.
Zanim
zdążyłam ich zatrzymać, chłopcy wbiegli do budynku. Darcy wyciągnęła ręce, by ją
podnieść.
-
Gotowa na spotkanie z tatusiem? – Zapytałam. Złapała mnie za szyję swoimi
małymi rączkami i pokiwała głową. Nie zdążyłam podejść z nią nawet do drzwi,
gdy te z hukiem się otworzyły.
-
Masz czelność ty przychodzić, paniusiu!? Za kogo ty się, do cholery uważasz!?
-
Ty z pewnością jesteś Harry. Mogę cię zapewnić, że dzieci były bezpieczniejsze
ze mną, niż ze swoją nianią-wariatką – odpowiedziałam spokojnie. Przystojny,
choć mocno zaczerwieniony mężczyzna przede mną z pewnością nie był szczęśliwy.
-
Nie jestem pieprzoną nianią! Jestem dziewczyną Harrego! – Cholera. Strzyga też
tu była.
-
To ona, Hazzuś! To ta suka, która
zaatakowała mnie i porwała biednego, małego Matta i Darcy. – Jej piskliwy głos
sprawił, że Darcy jeszcze mocniej zacisnęła rączki na mojej szyi. – Aresztuj
ją, Zayn!
Przystojny policjant ruszył w moją
stronę, jednak nagle drzwi otworzyły się na oścież. Doprawdy, wyglądało to jak
scena z opery mydlanej. Piękna szatynka maszerowała w naszym kierunku i zanim
zdołała dotrzeć do drzwi, zza jej pleców wyłonił się facet równie przystojny
jak dwaj pozostali.
-
Ellie, czekaj! – Złapał ją za ramiona.
-
Puść mnie, Louis! Zabiję szmatę! – krzyczała.
Zaczynało
się robić groteskowo. Biedna Darcy objęła mnie jeszcze mocniej, więc zaczęłam
ją głaskać dla otuchy.
-
Uspokój się, Eleanor – odpowiedział policjant imieniem Zayn. – Ja się nią
zajmę.
-
Nie mówię o niej! – krzyczała, próbując wyrwać się z uścisku Louisa. – Chodzi
mi o Caroline!
Wszyscy
zamarli.
-
O czym mówisz, Eleanor? – Zapytał Harry, pozornie opanowanym głosem.
-
Matt ma ślady po paznokciach na ramieniu. Powiedział, że Caroline go złapała i
miała zamiar uderzyć, gdy mama tego drugiego chłopca się wtrąciła – wycedziła
Eleanor. Odetchnęłam głęboko. Strzyga zapiszczała:
-
Hazzuś, na pewno nie…
-
Wsiadaj do swojego samochodu i zejdź mi z oczu – warknął Harry. – Natychmiast!
Następny
piskliwy krzyk i już po chwili Caroline odjeżdżała spod firmy z piskiem opon.
Darcy pomachała do niej:
-
Pa, pa.
Uwielbiałam
tego dzieciaka.
Kurczę,
oczy wszystkich znów skierowane były na mnie.
-
Więc… - odchrząknęłam. – Jeśli zabierzesz swoje dzieci, ja zabiorę swoje i
zaraz sobie pójdziemy.
Darcy
ponownie zacisnęła rączki na mojej szyi. Chyba mnie polubiła.
-
Doceniam, że pomogłaś moim dzieciom – powiedział Harry nie do końca opanowanym
głosem – ale powinnaś mi dać znać. Matt ma mój numer. Twoje zachowanie było
nieodpowiedzialne.
-
Sprawdź pocztę głosową, geniuszu – odszczeknęłam. Uratowałam jego dzieci przed
wariatką, i chociaż przy okazji je
porwałam, to nie ja tu byłam czarnym charakterem.
Mogłabym przysiąc, że para uszła z jego
uszu, ale miałam to gdzieś. Minęłam go, i weszłam do środka.
-
Chris! – Pałętał się gdzieś w kącie. – Musimy już iść.
-
Tak, mamo. – Zrobił nadąsaną minę i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Matt pobiegł
za nami.
-
Jay, gdzie idziecie?
Cholera.
-
Skarbie, wracamy do domu. – Nagle zauważyłam, że Darcy nadal wisi na mojej
szyi. – Och…
Postawiłam
ją na podłodze. Teraz oboje patrzyli na mnie ze smutkiem w oczach. A niech to…
-
Proszę, tu jest mój numer telefonu. Porwałabym was znowu, ale przy drzwiach
czeka na mnie ten wysoki policjant i mógłby mnie aresztować. Bądźcie grzeczni.
Do
zobaczenia. – Szybko wyszłam, mijając grupę, kłócących się dorosłych i
wskoczyłam do auta. Chris był najwyraźniej bardzo zadowolony i uśmiechał się od
ucha do ucha.
-
To było super mamo! Możemy ich porwać znowu jutro?
Harry
- Gdzie jest ten cholerny telefon? – Zacząłem
przerzucać papiery na biurku. Rano jeszcze go miałem.
-
Louis. – Pewnie moja komórka jest w jego gabinecie, w końcu tam się rano
spotkaliśmy. Zszedłem na dół i sięgnąłem ku klamce jego biura.
-
Ugh! Och, Louis…kochanie... – No tak. Będę musiał zresetować sobie mózg i
pewnie kupić nowy telefon.
Najwidoczniej
mały Anthony był ze swoją babcią, bo mamusia i tatuś pracowali w gabinecie
Louisa nad sprawieniem mu rodzeństwa.
Nie powinienem być zaskoczony. Mój brat lubi miło spędzać czas w swoim biurze.
Liam zazwyczaj robił to samo, ale obecnie zajmuje się moją ciężarną szwagierką
we własnym domu.
Wróciłem do swojego gabinetu. Powinniśmy
zatrudnić sekretarkę, jednak nie miałem na to głowy. Bycie jedynym nieżonatym
Stylesem ma swoje wady: miałem dwójkę dzieci i dziewczynę, nie było to jednak
przeszkodą dla szukających miłości singielek.
Zostawiwszy wystarczająco dużo czasu
Eleanor i Louisowi na skończenie swoich igraszek, zdecydowałem się ponownie
wkroczyć do biura mojego brata i wziąć swój telefon. Gdy tam zmierzałem, wpadła
na mnie Caroline. Bez dzieci.
-
Hazzuś! – Zarzuciła mi ręce na szyję, łkając w moją koszulę.
-
Carol, gdzie są dzieci? – Zapytałem, odsuwając ją od siebie. Mógłbym być
bardziej delikatny, ale te dzieciaki były całym moim życiem.
-
Hazzuś, jakaś szalona kobieta zaatakowała mnie w supermarkecie. Próbowałam
jakoś się bronić, ale wjechała na mnie wózkiem na zakupy i wepchnęła do
bagażnika mojego samochodu. Nawet jej nie zauważyłam! – Zajęczała histerycznie.
-
Caroline, gdzie są moje dzieci? – Zapytałem
powoli.
Zamknęła
oczy i potrząsnęła głową.
-
Zabrała je. Kochanie, tak bardzo mi przykro! Darcy płakała, Matt krzyczał… To
było straszne!
-
LOUIS! – Złapałem słuchawkę telefonu i zadzwoniłem na policję.
Mój brat i Eleanor zbiegli na dół.
Caroline, opowiedziała im co się stało, a ja w tym czasie rozmawiałem z
policjantem. Powiedział, że zaraz kogoś do nas przyśle. Odłożyłem słuchawkę i
osunąłem się wzdłuż ściany. Moje dzieci zostały porwane. Carol, próbowała mnie
jakoś pocieszyć, jednak nie zwracałem na nią uwagi. Nie chciałem, żeby mnie
pocieszała. Chciałem odzyskać swoje pociechy. Z pewnością były teraz przerażone
i nie było mnie przy nich.
-
Zayn już tu jest – powiedział Louis. Wiedziałem, że on też jest zdenerwowany.
Im więcej Zayn mówił, tym bardziej byłem wściekły. Zadawał mi i Carol pytanie
za pytaniem: interesowało go, co dokładnie się stało i kto mógłby chcieć skrzywdzić moje dzieci. Ja
tymczasem chciałem jechać i ich szukać. Kto wie, co ta psychopatka mogła im
zrobić? Na pewno chodziło jej o pieniądze. Zapłaciłbym każdą cenę, by odzyskać
Darcy i Matta. Po prostu chciałem je z powrotem.
-
Tato! – Natychmiast podniosłem głowę na dźwięk doskonale znanego mi głosu. Matt
wbiegł do środka z jakimś chłopcem. – To jest mój przyjaciel, Chris. Właśnie
przyprowadził się tu z South Shields.
Chwyciłem go w ramiona.
-
Och, dzięki ci, Boże. – Przytuliłem go mocno. – Gdzie jest twoja siostra?
-
Tato… - wymamrotał, wyraźnie zażenowany moim zachowaniem przy jego koledze. –
Uspokój się. Jest na dworze z Jay. – Oddałem go Louisowi i wybiegłem na
zewnątrz, nie dbając o to, kto idzie za mną. Ta wariatka trzymała moją
córeczkę, a ja ledwo powstrzymałem się, by się na nią nie rzucić.
-
Masz czelność tu przychodzić, paniusiu!? Za kogo ty, do cholery, się uważasz!?
-
Ty z pewnością jesteś Harry. Mogę cię zapewnić, że dzieci były bezpieczniejsze
ze mną niż ze swoją nianią-wariatką.
Co
za bezczelność! Usłyszałem krzyki Carol, ale byłem zbyt wkurzony, by skupić się
na czymś innym, poza tą kobietą. Jak mogła być tak kurewsko spokojna po
porwaniu dwójki niewinnych dzieci?
Nagle
dobiegł mnie mściwy głos Eleanor:
-
Puść mnie, Louis! Zabiję szmatę!
Nie
dziwiłem się jej, sam czułem się podobnie. Zayn próbował ją uspokoić.
-
Nie mówię o niej! – Krzyczała, próbując wydostać się z uścisku Louisa. – Chodzi
mi o Caroline!
Moja
krew zawrzała.
- O
czym mówisz, Eleanor?
-
Matt ma ślady po paznokciach na ramieniu. Powiedział, że Caroline go złapała i
miała zamiar uderzyć, kiedy mama tego drugiego chłopca się wtrąciła –
wyjaśniła.
Carol?
Caroline skrzywdziła mojego syna? Cały się trząsłem. Ta kobieta powinna wynieść
się stąd, zanim sam bym ją zabił.
Stojąca
obok Caroline, zamarła.
-
Hazzuś, na pewno nie…
-
Wsiadaj do swojego samochodu i zejdź mi z oczu. Natychmiast! – Zacisnąłem
pieści, próbując się opanować. Nie chciałem iść do więzienia, ale wizja
morderstwa wydała się nagle bardzo kusząca. Chciałbym, by Louis puścił Eleanor
i pozwolił jej skopać dupę Carol. Gdy odjechała, poczułem się spokojniejszy.
Zwróciłem się w stronę kobiety, trzymającej moje dziecko. Zabawne. Już nie
wyglądała jak psychopatka.
-
Więc… Jeśli zabierzesz swoje dzieci, ja zabiorę swoje i zaraz sobie pójdziemy.
– Powiedziała. Ku mojemu zdziwieniu Darcy kurczowo się jej trzymała.
-
Doceniam, że pomogłaś moim dzieciom, ale powinnaś dać mi znać. Matt ma mój
numer. Twoje zachowanie było nieodpowiedzialne. – Co ona sobie myślała? Nie
miała pojęcia, jakie okropne scenariusze zacząłem sobie układać w głowie.
-
Sprawdź pocztę głosową, geniuszu – parsknęła, po czym wkroczyła do środka,
mijając mnie. Chciałem iść za nią, ale Eleanor złapała mnie za rękę.
-
Oszalałeś? Ta kobieta uratowała twoje dzieci, a ty jesteś dla niej niegrzeczny?
Co się z tobą dzieje?
-
Ech, przepraszam, wiem… Po prostu… Jezu, Elle. Myślałem, że ktoś, gdzieś je
torturuje. Nie mogłem znaleźć komórki i nie odsłuchałem wiadomości. – Nerwowo
przeczesałem włosy palcami.
-
Och. – Louis lekko się zgarbił. – Przepraszam, bracie. Twoja komórka jest w
moim gabinecie.
Skulił się jeszcze bardziej, gdy posłałem mu złowrogie
spojrzenie.
-
Stary, nie martw się. Włożyliśmy ją do szuflady, zanim…
-
Wiem, co się stało potem, Louis. Słyszałem. – Powinienem przestać warczeć na
wszystkich. Byłem bardzo zdenerwowany.
Usłyszałem pisk opon odjeżdżającego
samochodu.
Wspaniale.
Odjechała, zanim zdążyłem jej podziękować.
-
Tatusiu? – Padłem na kolana i przytuliłem moje dwa małe szkraby.
-
Strasznie was kocham. – Odchyliłem się, żeby móc na nich spojrzeć. Oboje
wyglądali na smutnych. – Matt, stary, tak mi przykro, że ta kobieta zrobiła ci
krzywdę.
Nigdy nie lubił żadnej z dziewczyn, z
którymi się umawiałem, ale niczym nie zasłużył sobie na takie traktowanie,
jakie zafundowała mu Caroline.
-
Ona krzyczała na Darcy – wyszeptał. – Darcy płakała, bo byliśmy głodni. – Znowu
ich przytuliłem.
-
Tak mi przykro. Ona już nigdy więcej was nie skrzywdzi. – Wstałem, nadal
trzymając ich w ramionach. Byłem szczęśliwy, że Matt pozwala mi się obejmować,
chociaż jest już taki duży.
-
Nadal jesteście głodni?
-
Jay dała nam lody – powiedział Matt.
-
Z posypką. – Darcy się uśmiechnęła.
-
Czy Chris może wpaść do mnie od czasu do czasu, tato? Pokazał mi swój pokój. Ja
chcę mu pokazać swój. Proszę. – Chris musiał być synem Jay.
Weszliśmy do środka.
-
Zobaczymy, w porządku? Najpierw muszę porozmawiać z jego mamą.
-
Dobrze. – Kiwnął głową. – Dzięki, tato.
W
końcu Eleanor przekonała mnie, że mogę już puścić moje dzieciaki. Zabrała je ze
sobą i wspólnie poszli po Tonny’ego, a później do Danielle. Odkąd moja
szwagierka nie mogła opuszczać łóżka, żądała regularnych odwiedzin swoich
małych bratanków i co jakiś czas urządzała im piżama party.
-
Tu jest twój telefon – powiedział Louis, kładąc moją komórkę na biurku i
szczerząc się jak idiota. – Masz nieodebrane połączenie.
Rzuciłem w niego książką i zmusiłem do
ucieczki z mojego gabinetu. Westchnąłem i podniosłem telefon , wybierając numer
poczty głosowej.
Hmm… Dzień dobry. Nazywam się Jay
Salvatore. Nie za bardzo wiem jak to powiedzieć, ale pańskie dzieci są ze mną i
pomyślałam, że może chciałby je pan odzyskać. Więc… Proszę do mnie zadzwonić.
Prychnąłem.
A potem zachichotałem. Zanim się zorientowałem, śmiałem się do rozpuku. Jay Salvatore była absolutnie szalona, ale
byłem jej dozgonnie wdzięczny. Och, co za dzień.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hmm... Mam nadzieję, że pierwszy rozdział się spodoba. Drugi powinien się niedługo pojawić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz